wtorek, 9 sierpnia 2011

Woodstock, czyli do zobaczenia za rok...

XVII edycja Przystanku Woodstock przeszła do historii. Osobiście zapamiętam ją jako najlepszą, na której byłem. Jak to wyglądało dla całej reszty to osobny temat. Niestety jeden człowiek a nawet cały sztab ludzi nie jest w stanie ogarnąć wszystkiego co dzieje się na tej imprezie, dlatego w relacji ograniczę się do tego co sam widziałem, albo co zrelacjonowali mi moi informatorzy. Informatorów oczywiście serdecznie pozdrawiam. ;)

Przed startem, czyli najgorsze w jechaniu na Woodstock...

W tym roku już tradycyjnie wyczekiwałem wyjazdu do Kostrzyna z wielką niecierpliwością i pewnym przerażeniem. To drugie miało związek z podróżą Woodstockowym pociągiem. Ci co jadą w Warszawy, Poznania, Wrocławia, czy innych miast na zachód od Wisły niech siedzą cicho, bo nie wiedzą czym jest szesnastogodzinna podróż rozpędzonym składem pełnym pijanych ludzi. Pomijając fakt, że zawsze znajdzie się jakiś debil, który zakłóci podróż to jest to wspomnienie pozostające w pamięci do końca życie.

W tym roku też się taki znalazł. Nie znam okoliczności, ani finału tej sprawy (choć słyszałem, że spotkał się ze Św. Piotrem), ale wiem, że chłopaczek trochę za daleko wystawił głowę z pociągu. Nie chcę się wdawać w dyskusję o bezpieczeństwie na Przystanku, ale jestem pewien, że to nie Owsiak wystawił ten łeb przez okno, nie nikt z organizatorów, nikt z pracowników kolei, czy fabryki alkoholu, którym zapewne był nieźle nasączony ów chłopaczyna, ani też żaden z pozostałych jadących pociągami Woodstockowiczów, ale jeden kretyn i sowicie za to zapłacił. I po raz kolejny sprawdziło się moje zdanie, choć tym razem w innym kontekście, że najgorsze w jechaniu na Woodstock jest właśnie jechanie na Woodstock.

Dzień pierwszy, czyli "trzy, dwa, jeden, Titus"...

Oficjalne rozpoczęcie festiwalu zawsze jest przepięknym widowiskiem, ale Przystanek Woodstock zaczyn się zawsze, zanim jeszcze Jurek Owsiak przywita wszystkich ze sceny i zanim zagra Orkiestra Komendy Głównej Policji w Warszawie. Trudno tak naprawdę określić moment kiedy można powiedzieć, że Przystanek Woodstock już jest, trwa i właściwie nie pozostaje nic innego tylko się bawić. Będę się więc trzymał oficjalnej rozpiski czyli trzech najważniejszych dni.

W czwartek festiwalowicze mogli rozpocząć dzień już o 8:00 poranną jogą na ASP. Dwie godziny później Akademia Sztuk Przepięknych zainaugurowała spotkania ze swoimi gośćmi. Pierwszym mówcą był lider zespołu Acid Drinkers Tomasz „Titus” Pukacki. Wokalista ściągnął tłumy i nie zawiódł, choć wypowiadał się o wiele bardziej wyważenie niż zwykł to robić jeszcze parę lat temu. Po Titusie na deskach ASP zagościł dziennikarz Gazety Wyborczej i TVN Bartosz Węglarczyk. Temat dyskusji czyli Stany Zjednoczone, był narzucony z góry przez organizatorów. Węglarczyk mówił ciekawie, barwnie i inteligentnie. Gdy przyszła kolej na dyskusję padło sporo pytań niewygodnych, czy wręcz nieprzyjaznych. Gość jednak odpowiadał cierpliwie i wykazał się niezwykłym doświadczeniem oraz wiedzą.

Przejdźmy wreszcie do koncertów. Po oficjalnej inauguracji o godzinie 15:00 na scenę wszedł zespół Plateau ze swoim projektem Grechuta. Ciekawe aranżacje, dobrze dobrani goście (no może poza niepasującą Anią Wyszkoni) i ponad godzinny koncert można uznać za wspaniałe rozpoczęcie przystanku.

Tego dnia naprawdę gorąco zrobiło się jednak po godzinie 20:00. Zaczęło się od punkrockowego uderzenia niemieckiej kapeli Donots a później poziom został utrzymany, gdy grały kolejno Heaven Shall Burn, Zebrahead, H-blockx i na zakończenie Skindred, którego koncert niektórzy zapamiętają jeszcze na długo.

Dzień drugi, czyli gramy do rana...

Oszczędzę wam już pisania o spotkaniach z ASP, na których okazało się, że na Woodstock przyjeżdża mnóstwo ekonomistów (spotkanie z prof. Markiem Belką) i drugie tyle miłośników polskiego kina (Marek Koterski) oraz podróżowania (Piotr Pustelnik). Przejdę najlepiej od razu do koncertów.

O 15:00 na dużej scenie pojawiła się Luxtorpeda. Ciekawy twór założony przez Litzę pokazał na scenie potężne uderzenie. Mocne gitarowe grani połączone z rapem Hansa z formacji Pięć Dwa Dębiec okazało się eksperymentem godnym dużej sceny. Kolejny koncert, który trzeba tego dnia wyróżnić to Jahcoustix z formacją The Yard Vibes Crew. Olbrzymia dawka pozytywnej energii, jakiej spodziewałem się dopiero na koncercie Gentlemana, spłynęła na Woodstockowiczów. I może właśnie ten pozytyw zadecydował o niesamowitym przyjęciu zespołu Kontrust. Sam Jurek Owsiak powiedział po koncercie austriackiej grupy, że to czarny koń festiwalu. Miał rację! Kontrust dał jedno z najlepszych show w tym roku a publika spełniała każdą prośbę wypowiadaną przez polską wokalistkę zespołu, Agatę. I tym sposobem pod sceną mieliśmy ścianę śmierci, młyn i całą masę rąk w górze.

Po zespole Kontrust zagrał Halloween a następnie smętne i usypiające Riverside. Kiedy Ci ostatni wreszcie zeszli ze sceny rozpoczął się Przystanek Republika. Dwugodzinny koncert w hołdzie Grzegorzowi Ciechowskiego trudno określić jakimikolwiek słowami. Zaczęło się niewinnie od występu dwóch obecnych formacji członków zespołu Republika. Następnie zagrano już utwory Ciechowskiego a wykonali je specjalnie zaproszeni goście. I tak przez scenę przewinęli się Kobra, Kasia Kowalska, Tomasz Lipnicki, Ania Dąbrowska, Titus, Maciej Silski i Glaca. Na widowni powiewały biało-czarne flagi. Prawdziwe show zrobił Glaca, wokalista Sweet Noise, który podczas wykonywania swojego utworu, rzucił się ze sceny w publiczność. Wydawało się, że stage diving zakończy się zgubieniem mikrofonu i odrobiną nerwów, ale na szczęście Glace spokojnie wrócił na scenę tą samą drogą, którą z niej zleciał.

Na koniec jeszcze jeden koncert, o którym trzeba wspomnieć. Po Przystanku Republika na scenę weszła nowojorska formacja Dog Eat Dog a ich występ to prawdziwy hołd dla muzyki, dla idei Przystanku i dla wszystkich Polaków. Wokalista, tak jak w jednym z klipów kapeli, wyszedł w polskiej koszulce. Dog Eat Dog zagrał swoje największe hity, w tym miedzy innymi No Fronts, Rocky i Who's the King?. Do tego John Connor, czyli wokalista zespołu, pokazał jak powinien wyglądać kontakt z publiką. W tle pomiędzy ich utworami pojawiły się takie utwory jak Full Clip Gang Starra, czy Back to Black Amy Winehouse. Nowojorczycy grali półtorej godziny a gdy schodzili ze sceny robiło się już jasno.

fot. owsiaknet.pl
Dzień trzeci, czyli przeciętny support Łąki Łan...

Jak można napisać czy powiedzieć o czymkolwiek co stało się trzeciego dnia, nie patrząc przez pryzmat koncertu The Prodigy? No nie można! Pewnie, że mógłbym napisać o dobrych koncertach Buldoga i Eneja, o spotkaniach z Ołdakowskim, Grabowskim i Nowickim, o Glacy biegającym po ASP i rozmawiającym z fanami, ale nie ma to sensu. Dzień trzeci tak naprawdę zaczął się dla większości Woodstockowiczów po 23:00 kiedy ze sceny zszedł Gentelman, który zagrał przepiękny, wspaniały, cudowny, itd. koncert, ale przecież o tym nie napiszemy, bo liczy się tylko The Prodigy. The Prodigy, które pokazało, że wielkie gwiazdy w Kostrzynie to zły pomysł. Żeby być uczciwym – nie zagrali słabo, ale rewelacji też nie było. Z zegarkiem w ręku pograli równą godzinę, pokazali swoje największe hity po czym uciekli do limuzyny i tyle ich Woodstock widział. Nie lubię tu pisać o względach pozamuzycznych, ale wydaje mi się, że skoro przez 17 lat żaden zespół, czy to banda chłopaczków z gitarami, czy wielka gwiazda pokroju Clawfingera, albo Guano Apes, potrafiły zagrać bez barierek pod sceną to i Brytyjczykom by się to udało. Zespół, na który przyjechało prawie 700 tysięcy ludzi zażyczył sobie nie tylko barierek, ale także zakazu filmowania koncertu, wyznaczenie strefy zero za sceną i czerwonego dywanu od kontenera do sceny, bo przecież nie będą, kurwa, chodzić po trawie!

Gdyby The Prodigy zagrało ostatni koncert na Woodstocku, to osobiście czułbym niedosyt po XVII edycji Przystanku, ale na szczęście na scenę weszło Łąki Łan. Już w zeszłym roku pokazali, że potrafią zagrać energiczny koncert, ale show, który zrobili w sobotę trudno rozpatrywać w kategoriach koncertu. To była eksplozja scenicznej energii, widowisko i nazwijcie to sobie jeszcze jak tylko chcecie. Po kilku utworach zrobiło się trochę spokojnie i wydawało się, że ŁŁ niczym nas już nie zaskoczą, ale potem nastąpił bis. Ci, którzy chcą się dowiedzieć co się wtedy działo niech poszukają na YouTube'ie, ale ostrzegam, że żadne słowa czy filmiki nie oddadzą atmosfery tego koncertu. To właśnie to wydarzenie sprawiło, że Woodstock AD 2011 zapamiętam tak wspaniale a koncert The Prodigy pozostanie w pamięci wielu tylko jako przeciętny support dla Łąki Funkowców.

Potem pozostało już tylko się pożegnać. Pożegnania na Woodstocku zazwyczaj wyglądają tak samo – piosenka, wolontariusze, przemówienie Jurka Owsiaka i połowa dziewczyn na widowni wyglądająca jakby właśnie pokroiły kilogram cebuli. To piękne wydarzenie, kończące najpiękniejszy festiwal świata, trzeba przeżyć choć raz, czego i wam życzę! Do zobaczenia za rok.

...i witamy po przerwie

Sprawa wygląda tak - w spontanicznym zrywie postanowiłem wznowić MT. No może nie w takim spontanicznym, bo to poniekąd kwestia tego, że udało mi się umówić na wywiad z jedną z zagranicznych gwiazd XVII Przystanku Woodstock i tan wywiad dostaniecie wkrótce! I nie - nie jest to The Prodigy, ale za to jest to zespół, który zagrał jeden z najenergiczniejszych i najlepiej przyjętych koncertów na tegorocznym Przystanku. A jeszcze dzisiaj, jak tylko skończę skrobać dostaniecie obszerną relacje z całego Woodstocku.

Co do dalszej działalności bloga - sam nie wiem w którym pójdzie to kierunku. Porozmawiamy z redakcją i ustalimy kto pisze, kto nie i jak to wszystko ma wyglądać. :) Ze swojej strony obiecuje, że będzie ciekawiej niż dotychczas.

Miłej lektury i zostańcie z nami jak najdłużej! :)

niedziela, 17 kwietnia 2011

Chwila przerwy...

Bez zbędnych wstępów: jako pseudo-naczelny tego bloga podjąłem decyzję o jego zawieszeniu. Powód? Jest ich kilka. Pierwszy i najważniejszy jest taki, że blog ten miał być z założenia tworem niejednolitym, kształtowanym przez kilku autorów, tymczasem jest zgoła inaczej. To ja od momentu założenia, świadomi lub nie, wyznaczałem kierunek, w którym ten blog idzie i miałem nań największy, niemal niepodzielny, wpływ. Tym samym, kiedy zaczynało mi brakować czasu (a brakuje mi go nieustannie) blog zamierał. Paradoksalnie, blog nie uzyskał mimo to charakteru. Czegoś, co wyróżniałoby go spośród innych blogów muzycznych. To kolejny powód, przez który chcę to wszystko ułożyć jeszcze raz.

O jednym mogę was zapewnić - Muzyczny Terminal wróci. Nie wiem kiedy, czy przerwa potrwa kilka dni, tygodni, czy miesięcy. Nie wiem w jakiej formie i co się zmieni, choć zapewne zmieni się większość.

Cieszy mnie wasza liczebność. Prawie 9 tys. wejść przez pół roku to wynik co najmniej nieprzeciętny, za co wam dziękuję. Martwi mnie tylko brak aktywności w komentarzach, ale może to wina właśnie nasza, czyli redakcji, nad czym będziemy się zastanawiać w najbliższym czasie.

Trzymajcie się ciepło i czekajcie cierpliwie, aż Terminal zastanie wyremontowany. Pozdro! ;)

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Niedzielna videoteka - odc. XXIV

Siema w poniedziałek w Niedzielnej videotece. ;)

Rahim - Darkside
Darkside to pierwszy singiel promujący solo Rahima Podróże po amplitudzie. Klip powstał w podziemiach Skansenu Górniczego Królowa Luiza oddziału Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu a jego realizacją zajęła się grupa filmowa Przedmarańcza.


The Cranberries - Zombie
No to polecimy klasykiem.


The Herd - 2020
Rap australijskiej grupy to zaangażowane i polityczne teksty. U nas się tego nie lubi, u nich to jeden z najpopularniejszych zespołów. Dobry dźwięk i ciekawie zrobiony teledysk.

niedziela, 3 kwietnia 2011

Niedzielna videoteka - odc. XXIII

Witam was wszystkich bardzo serdecznie. Weekend skończy się za około godzinę, więc to ostatni moment na Niedzielną videotekę.

O.S.T.R. - Szpiedzy tacy jak my
Kto choć trochę orientuje się w polskiej muzyce, ten na pewno przynajmniej słyszał o Ostrym. Łódzki raper i producent na scenie jest już ponad 10 lat i z niezwykłą regularnością wydaje co roku nową płytę. Szpiedzy tacy jak my promuje najnowsze wydawnictwo Adama Ostrowskiego pod tytułem Jazz, dwa, trzy.


Radiohead - Paranoid Android
Dziwny jest to teledysk. Niby rysunkowy, kolorowy i prosty, a jednak w połączeniu z muzyką niepokojący. Może dlatego, że ma w sobie elementy surrealizmu, a może ze względu na losy animowanych bohaterów? Oceńcie sami.


Wamdue Project - King of my castle
Wamdue Project to amerykańska grupa grająca muzykę elektroniczną, która powstała w 1994 roku w Atlancie. Jej liderem jest producent Chris Brann. King of my castle to najbardziej znany singiel formacji a teledysk do niego stanowią fragmenty filmu Ghost in the Shell w reżyserii Mamoru Oshii.


I to na dzisiaj tyle. Do usłyszenia!

piątek, 1 kwietnia 2011

Piotr Rogucki - "Loki – wizja dźwięku" (2011)


Film, który nigdy nie powstał. Ścieżka dźwiękowa do niego. Na niej piętnaście kompozycji Piotra Roguckiego, frontmana zespołu Coma. Tak wygląda w skrócie pomysł na pierwszy solowy album Łodzianina.

Pierwszą solową płytę wokalisty zapowiadano jako zaskakującą, odmienną od dotychczasowych dokonań Roguca. I faktycznie, zaskoczenie jest, ale dotyczy ono głównie warstwy muzycznej. Kojarzone dotychczas z głosem lidera Comy mocne brzmienia, na płycie Loki – wizja dźwięku jakby nieco zelżały i przesiąknęły czasami folkiem, czasami elektroniką [sic!], ale przede wszystkim dojrzałością. Pierwsze kilka kompozycji zachęca. Mocna tekstowo Wizja dźwięku, następnie Nie Bielsko, które brzmi trochę tak, jakby Rogucki nasłuchał się wcześniej Empire of the Sun, potem swojskie Argonauci i prześmiewczy Sopot.

Muzyk daje nam też momenty do refleksji w spokojnych, instrumentalnych Plastrach miodu, znajdujących się na krązku w trzech odsłonach. Taka chwila na zadumę daje płycie odrobinę równowagi. Sam album jednak po połowie, przestaje jakby trochę grać. Już nie jest tak fajnie, wyjątkowo i różnorodnie. Utwory już nie wbijają się do głowy tak jak na początku. Dzięki Bogu, ostatnie dwa utwory dają godne zakończenie. Szczególnie zamykające płytę I'm Not Afraid of Your Soul

Jeszcze o singlowych Szatanach słów parę. Utwór zdecydowanie wyróżniający się na płycie, dojrzały, łączący w sobie z jednej strony wartość artystyczną, z drugiej natomiast wpadający w ucho i przyciągający uwagę. I za to wielkie brawa dla Roguca, bo to niezwykle rzadkie zjawisko w naszym kraju. 

Piotr Rogucki – Loki – wizja dźwięku (2011, Mystic Production)
Ocena: 8/10 – bardzo dobre

czwartek, 31 marca 2011

Wieczorową porą - odc. I

Wieczorową porą to mój nowy nieregularny cykl artykułów, w których mam zamiar polecić wam od czasu do czasu trochę ciekawej muzyki. Kolejne odcinki będą tematyczne i mam nadzieję, że spodoba wam się ta koncepcja. Dziś trochę pojazzujemy.

Miles Davis
Pierwszy kawałek na dziś to The Doo Bop Song Milesa Davisa z albumu Doo Bop. Ostatnia nagrana przez legendarnego jazzmana płyta, wydana już po jego śmierci w 1991 roku (premiera Doo Bop miała miejsce 30 czerwca 1992 roku) nagrana została we współpracy z raperem, którego pseudonim zapewne nic wam nie powie - Easy Mo Bee. Jak to brzmi oceńcie sami: tutaj!

Jak już jesteśmy przy Milesie, to aż szkoda nie zahaczyć o jeden z najlepszych krążków muzyka - Tutu. Utwór o tym samym tytule, który otwiera płytę, brzmi mocno ale i melodyjnie. To niezwykła symfonia dźwięków. Klik!

Hocus Pocus
The Doo Bop Song nie jest jedynym utworem łączącym jazz i rap jaki chcę wam dziś zaprezentować. Pominę opcje najbardziej oczywiste, czyli płyty Guru z serii Jazzmatazz i dokonania The Roots. Skupmy się raczej na Europie, a tu niekwestionowanym mistrzem łączenia tych dwóch gatunków jest francuski zespół Hocus Pocus. Wystarczy kliknąć tutaj oraz tutaj.

Michał Urbaniak
Na koniec jeszcze jeden utwór z naszego podwórka. A konkretnie Michał Urbaniak vel Urbanator w utworze Hopscotch. I tyle w tym temacie. Do usłyszenia! (:

niedziela, 27 marca 2011

Niedzielna videoteka - odc. XXII

Dziś pierwsza wiosenna videoteka. Będzie więc coś o kwiatkach (różach konkretnie) i przełamywaniu lodów.

Nick Cave & Kylie Minogue - Where the Wild Roses Grow
Zaczynamy od staroci. Singiel, nagrany przez duet Nick Cave i Kylie Minogue, miał promować album Murder Ballads.


TV on the Radio - Will Do

Jaki można dostać wspanialszy prezent, niż umieszczenie w Niedzielnej videotece na naszym blogu? Nie wiem. Grupa TV on the Radio pewnie też nie wie. Nie muszą się nad tym zastanawiać, gdyż taki właśnie prezent, z okazji 10. urodzin, ode mnie dostają.


Britney Spears - Break The Ice
Na koniec, nieporywający muzycznie, za to ciekawy wizualnie kawałek Britney Spears. Numer pochodzi z płyty Blackout.


Miłej zabawy ;)

poniedziałek, 21 marca 2011

Piotr Rogucki - "Szatany"

Dziś swoją premierę ma pierwszy solowy album Piotra Roguckiego - Loki wizja dźwięku. W najbliższych dniach planuje popełnić recenzję tego albumu, ale póki co musi wam starczyć pierwszy singiel z tej płyty. Utwór Szatany, jak opisuje go reżyser teledysku, opowiada o postaci która wpadła w wir zdarzeń i sytuacji, z których nie potrafi się wydostać. Wszystko co pcha bohatera w kolejne czyny, jest silniejsze niż zdrowy rozsadek. 

Sam album zapowiadany jest jako zaskakujący i skłaniający do przemyśleń. Na razie nie mogę tego potwierdzić, ale zapraszam do obejrzenia teledysku. :)

niedziela, 20 marca 2011

Niedzielna videoteka - odc. XXI

Już prawie mamy wiosnę! Przez chmury zaczyna przebijać się słońce, na chodnikach nie ma już śniegu i do tego ludzie jacyś tacy rozkojarzeni. Dla tego w dzisiejszej Videotece będzie... sami zobaczycie.

System Of A Down - Chop Suey!
Jakże to energetyczny utwór! Taki pełen pozytywnej energii!


Rammstein - Sonne
"Mój sokole chmurnooki..." Oj przepraszam, to nie ta piosenka, hmm ale równie romantycznie i delikatnie zanucą nam dzisiaj chłopcy z sąsiedniego kraju.


Slipknot - Duality
Ahhh jacy oni są przystojni, te ich piękne buźki, głębokie spojrzenie, starannie uczesane włosy. Nic tylko się zakochać!


Było ciężko, troche mrocznie i wspaniale! Aaaa właśnie stuknęło nam "oczko".

Obserwatorzy